Powrót do szkoły
Z deszczu pod rynnę? Nie darmo przysłowia są mądrością narodów. A człowiekowi nie dogodzisz! I tak, w kontekście triumfalnego obwieszczenia MEN o przywróceniu nauki stacjonarnej, wszyscy zgodnie ( z niedowierzaniem) rzuciliśmy w przestrzeń: Naprawdę? I co teraz? Apokaliptyczna wizja powrotu do reżimu sanitarnego, rozpoczynająca się wściekle dzwoniącym budzikiem o piątej trzydzieści. Półtorej godziny w środkach transportu publicznego, przemknięcie wejściem od boiska na piętro do sali (ze zdezynfekowanymi w locie dłońmi), siadamy niepewnie, starając się nie patrzeć dookoła, a już najmniej na ochoczo zapisującego maczkiem na tablicy treść zadań nauczyciela. Pierwsza matematyka, druga matematyka, trzecia mat… Czy w tej szkole coś nas jeszcze czeka? Może polski na siódmej albo francuski na dziewiątej lekcyjnej… Brr ! A w zdalnym? Po zalogowaniu – drzemka. Przebudzenie o przyzwoitej porze, zależnie od osobistych preferencji przedmiotowych, ewentualnie konieczności odesłania czegoś w narzuconym terminie. Wiecznie niedziałający mikrofon, problemy z internetem, brak kamerki. Luzik. Tymczasem, grunt usuwa się spod nóg, z kątów wyłaniają się duchy straconego czasu, wypełzają żmije zaległości, wokół wyrastają miliony jedynek niczym jakiś straszny las… Brakuje tylko głów owiniętych cierniową koroną. Naszych. Jednak, nie ma tego złego…, przecież nie mogą tylko pubów otworzyć! Z naukowej abstynencji powoli, drobnymi kroczkami wyjdziemy z labiryntu niekontrolowanej niemocy z pomocą pedagogicznej nici Ariadny, hopefully, dostawszy po drodze kilka piątek, dotrzemy szczęśliwie do wakacji. Wracamy do szkoły, a koniec roku tuż, tuż. HURRA! |